wtorek, 22 stycznia 2008

ROZDZIAŁ VII

VII. Siedzę na ławce w parku, jest mi dobrze, spoglądam na kołyszące się na wietrze odradzające się wieżowce, widzę błyszczące w słońcu świeże, wiosenne okna. Wiewiórka spokojnie opuszcza zimowe biuro w poszukiwaniu soczystych segregatorów. Ptaki wylatują z przytulnych kserokopiarek wyścielonych papierem z przekwitłych dawno już niszczarek, muszą jak co roku szukać gniazd spinaczy by wykarmić młode. Wszystko budzi się do życia, pachnie nowością. Zza oceanu wróciły wygłodniałe kosze na śmieci, usilnie próbują znaleźć jakieś pędy paprochów. Ja mam troszkę w kieszeni, co roku je dokarmiam, czym byłby świat bez tych kolorowych koszy? Tłamszą się pod moją ławką, przeskakują przez siebie, nigdy nie podchodzą za blisko, są nieufne. „Macie, nie bójcie się mnie.” Chciałbym mieć przy sobie taki kosz na śmieci, ale wiem że nie da się ich oswoić, nie mogą żyć w niewoli, poza tym nie chciał bym ich ograniczać. Wstaję z ławki i idę w stronę stawu, na trawniku przebijają się już hydranty i budki telefoniczne, ktoś wyprowadza swój komputer na spacer. Nad stawem pląsają w zabawie młodziutkie kosiarki i dzikie skutery. W tym roku pojawił się nawet jeden rower – podobno zagrożony gatunek, niewiele ich już zostało. Ludzie rzucają do wody zasuszone monety i przypatrują się jak walczą o nie, osłabione jeszcze po zimie butle z tlenem. Na trawie widać jeszcze zeszłoroczne opadłe okiennice, pod nimi czasem można wypatrzyć jakiegoś gryzonia; myszkę czy klawiaturę.
Cholera, coś użarło mnie w ramię, czyżby obudziły się już zapalniczki? Teraz będzie mnie swędziało, jestem na to uczulony, tego nie lubię w wiośnie...
Budzę się, rzucam w stronę okna, drzewo – jest, liście, kwiaty, jabłka – są. To tylko sen, jaka ulga. Piję łyk herbaty z termosu, jeszcze ciepła, skręcam papierosa, odpalam. Wyjątkowo nie mam kaca, po prostu nie było za co wczoraj wypić. Włączam telewizor, jak zwykle nic nie ma, albo się o coś kłócą albo ktoś zachwala cudowny preparat z jakiegoś egzotycznego krzewu, nuda. W radiu sama tandeta, chłam, masowe zawodzenie do mikrofonów. Że ktoś kurwa widzi różnice między tymi kawałkami? Zawszę to samo – „Ja cię kocham, ty mnie nie, u lelele”, i tak cały dzień, z przerwami na nowinki z polityki, rzygać się chcę. Może poranna gimnastyka? Tak, doszedłem już do drzwi pokoju, więc zaliczone. Wychodzę, schodzę na dół, siadam w kuchni na krześle, rozglądam się. Posiedzę trochę, jeszcze do końca się nie obudziłem.
Nachodzą mnie czasem dziwne myśli, np. wczoraj przed zaśnięciem, przypominam sobie, to było jakoś tak; „Czy zdanie – zatrzymać czas na chwilę – ma rację bytu? Chwila jest jakimś okresem czasu, więc zatrzymanie czas na jakiś okres czasu – chwilę – było by automatycznie przedłużeniem owej – chwili – co nijak się ma do faktycznego zatrzymania czasu. Zatrzymanie czasu powinno trwać...... NIC! Więc zdanie – zatrzymać czas na chwilę – jest samo w sobie bez sensu!”. No i po co mi to? Nikomu się to do niczego nie przyda, a tylko mi miesza w głowie. I pomyśleć że nie mogłem przez to zasnąć, żałosne. Odpalam kolejnego skręcioka, muszę się ubrać, nie mogę cały dzień chodzić w slipach i koszulce. A właściwie dlaczego nie? Kto mi zabroni, kto coś powie? Pieprzę, dziś się nie ubieram, tak będzie wygodniej, nie będę marnował czasu.
Mam dziś jakiś podły nastrój, nie wiem, ciśnienie może, jakoś nic mi się nie chce, chyba wracam do łóżka. Poleżę sobie jeszcze jakiś czas i pomyślę o podobnych bzdurach jak wczoraj wieczorem. Może znowu wpadnę na nikomu nie potrzebna mądrość? Wracam do pokoju, kładę się z powrotem, leżę na plecach i gapię się w sufit. Muszę kiedyś zebrać pajęczyny, tyle że ja je lubię i to nie jest jakaś wymówka przed sprzątaniem, tylko ja naprawdę lubię pająki i ich sieci. Co z tego że wyglądają „nie estetycznie”, dla mnie są ładne. Podpalam kadzidełko, niech się troszkę tu odświeży, dziś opium, dawno nie czułem tego zapachu. Pokuj napełnia się powoli dymem, szafa już pływa w zawiesinie, która w końcu oplata resztę mebli i mnie zarazem. O niczym chyba nie myślę, taka pustka w głowie, nawet to przyjemne, ale ja tak długo nie mogę. No i po chwili znowu, motłoch myśli, jedna włazi na drugą, odbierając sens poprzedniej. Jest rano a mnie już boli głowa! Czy to się kiedyś zmieni? Jakoś w to wątpię, tyle czasu już z tym żyję i żadnej zmiany, jest tylko coraz gorzej, zwłaszcza jak się nie napiję. Kurwa! To mój drugi dzień bez alkoholu, to dlatego myśli takie zamazane, nieklarowne, dziś muszę to zmienić! No i mam cel, niezbyt ambitny, ale zawsze jakiś. Muszę tylko najpierw wyprowadzić swój komputer na spacer......

CO!!!!!!!!! Patrzę ponownie za okno i widzę kołyszące się na wietrze odradzające się wieżowce.....Nie wyjdę, kurwa nie ruszę się stąd! To musiał być sen, to nie może dziać się naprawdę! Chowam się pod kołdrę, tu jestem bezpieczny, jest ciepło i jestem tu tylko ja, tutaj nic nie widzę. Chcę zasnąć, po prostu zasnąć, gdy się obudzę tego już tam nie będzie, na pewno, to tylko koszmar! To tylko złudzenie, ale dlaczego tak rzeczywiste? Mój umysł jest tylko przemęczony, to tylko zmęczenie, musze odpocząć! Zasypiam zwinięty w kulkę pod płaszczem broniącym mnie przed światem, niby realnym.
Śpię....

Brak komentarzy: