IV. Ktoś stoi nade mną, patrzę w górę i widzę czyjeś oczy, od zawsze tam były, gdzie bym się nie schował, gdzie nie uciekał, zawsze są. Nawet nie muszą mnie gonić, nie muszą się wysilać, ja sam chyba je za sobą ciągnę. Jak balast, jak kula u nogi, spowalniają moje ciało i myśli. Szarpie się, wije, próbuje odskakiwać, nagle, z zaskoczenia uciec, ale nie, one dalej trzymają się mojej nogi. Udaję że się do nich przyzwyczaiłem, aby osłabić czujność, ale one nawet nie muszą być czujne, wszystkie moje pomysły jakby najpierw przepływały przez nie i dopiero potem rodziły się w mojej głowie. Tak, i niby ja myślę samodzielnie, to nawet nie są moje myśli tylko ich resztki przepuszczone przez te wpatrzone we mnie oczy. Ta myśl mnie dobija, to co zawsze uznawałem za swoją ostoje, „moje myśli”, nie zostało stworzone przeze mnie. Przeraża mnie to, jak teraz komukolwiek powiem, że coś co wymyśliłem, jest od początku do końca „moje”? Nie mam nic swojego, w takim wypadku nie ma nawet mnie, chociaż myślę że jestem, to tak naprawdę nie istnieję! „Cogito ergo sum”, niby tak, ale skoro myśli które uznawałem za swoje, tak naprawdę są tylko sugestią, nadaną przez kogoś innego? To „jestem” diametralni traci na wartości, po co istnieć, będąc tylko przekalkowaną myślą? Taka myśl nie ma racji bytu, nie może kreować indywidualności jednostki, więc po co jest? Po co ja jestem, i czy jest w ogóle „ja”..?
Podam na ziemię, wgryzam się w swoją nogę tuż pod kolanem, oczy pierwszy raz patrzą na mnie ze zdziwieniem. Rozszarpuję skórę, gryzę coraz mocniej, moja twarz jest cała we krwi, podoba mi się to, krew tak pięknie smakuje! Wpatruję się w rozszarpane mięso, żyły tryskające wspaniałym, czerwonym napojem, ogromnie mnie to cieszy i bawi. Dochodzę do kości, wylizuję do biała, nie mogę jej przegryźć, biorę kamień leżący nieopodal i walę z całej sił. Po kilku uderzeniach kość zaczyna się kruszyć i dalej już pękać, przełamuję się w końcu, został jeszcze tylko kawał mięcha i skóra. Ponownie zaciskam nań zęby, smakuję się w tym, rozkoszuje słodyczą, napawam się chwilą. Koniec, odgryziona, leży bezwładnie, martwa i to ja ją zabiłem, jestem z tego dumny. Czołgam się, by znaleźć coś co posłużyłoby mi za laskę, jakiś patyk albo, coś w tym stylu. Wlekę się, włóczę ciałem po nasiąkniętej krwią ziemi, w końcu docieram do jakiegoś głazu, opieram się o niego, siedzę i ciężko dyszę. Prowizorycznie opatruję kikut, tamuję krew. Widzę dalej te okropne oczy, ale teraz patrzą na mnie z niedowierzaniem, jakby pytały „coś ty zrobił?”, uświadamiam sobie że nigdy nie byłem tak daleko od nich. Wybucham śmiechem, nie mogę uwierzyć temu co widzę, te oczy, mój prześladowca, powód moich paranoi, są przywiązane do odgryzionej przeze mnie kończyny! Paradoksem jest to, że nadal są kulą u mej nogi, dalej spełniają swoje zadanie inwigilacji i nie mogą zrozumieć jak reszta mnie może się oddalać. Mam jakiś badyl, wstaje i kuśtykam przed siebie, prześladowca zostaję wpatrzony w nieruchomą, siniejącą powoli nogę. Co jakiś czas spoglądam w górę, nie mogę przyzwyczaić się do wolności, czuję się nieswojo, jak bym narodził się na nowo. Tak, jestem nowym człowiekiem tylko w tym samym „opakowaniu”, no z małym ubytkiem na ciele. Nikt na mnie nie patrzy, nie kontroluje, nie destyluje moich myśli, cholera to jestem ja, prawdziwy „ja”!!! Myśli należą do mnie, robię z nimi co chcę, myślę co chcę, sam, cudownie sam. Jakie to piękne uczucie, sam siebie zaskakuję, sam, świadomie mogę się okłamać, dla zabawy, dla rozkoszy, dla siebie. Nie jestem już przekalkowaną myślą, nie jestem czyimś tworem, jestem sam dla siebie panem, jestem sędziom i katem, jestem wszystkim i niczym, jestem, jestem, jestem!!!
Wracam czasem do miejsca gdzie zostawiłem prześladowcę, patrzę jak bez ruch wisi nad wyschniętą już kończyną, przywiązany do niej, przekonany że nią steruje, że nad nią ma władzę i w gruncie rzeczy ma rację. Kuśtykam dumnie po zakamarkach mojej rzeczywistości, dumny kaleka, cudowny kaleka, inny niż wszystko i wszyscy wokoło. Dobrze mi, nigdy nie było mi tak przyjemnie, tak lekko, jakbym lewitował, jakbym był, tak, ja kurwa w końcu jestem!!!
Oblewa mnie zimny pot, serce wali jak oszalałe, ciśnienie rozrywa głowę od środka. Jak ktoś się zorientuje? Jak ktoś dostrzeże że nikt nie pilnuje moich myśli? Jak wyjdzie na jaw że się uwolniłem, że zrobiłem coś wbrew planom? Co „oni” ze mną zrobią? I teraz boję się tego co się stało, boję się reakcji innych. Chodzę więc po świecie, wyprostowany, ze strachem w oczach i ukrywam kaleki umysł, kalekie pomysły, moją odmienność. Jak długo ja tak wytrzymam, kiedy w końcu wybuchnę i zrobię coś co mnie zdradzi, co pokaże wszystkim co jest w mojej głowie? Nie, ja tak nie mogę, nie potrafię, do kurwy nędzy, nie dam sobie z tym rady, tak jak nie dawałem wcześniej gdy „one” patrzyły!!!
Może rzucę się na ziemię i zacznę odgryzać sobie nogę? Chyba tylko to mi zostało...
wtorek, 22 stycznia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz